BORNHOLM

Bornholm - tylko na rowerze! [sierpień 2014]


Bornholm opisywany w turystycznych folderach jako Majorka Północy i Rowerowy Raj należał do moich must see.
Jako że na Majorce byłam i jestem zachwycona, a jazdę rowerem uwielbiam, nie mogłam tu nie przyjechać...a raczej przypłynąć. Zwłaszcza, że to tylko 100 km. od polskiego wybrzeża. Więc wsiadam w autobus jadący nad polskie morze, na powtórne spotkanie ze Skandynawią, a także koleżanką, która dotrze tu z Danii.
Wycieczkowy statek "Jantar" odpływa z Kołobrzegu w godzinach porannych, by po 4,5 h dotrzeć do wybrzeża Bornholmu - portowego miasteczka Nexo. Zabiera on także rowery, więc bez problemu można wziąć swoje bajki.
Nocleg mamy właściwie w samej portowej marinie, więc po opuszczeniu statku daleko nie trzeba iść. Robimy krótkie rozeznanie w terenie, ogarniamy nasze elektryki i zaczynamy rowerową przygodę!
Powiem tak: Bornholm idealnie nadaje się do jazdy rowerem.Jest dużo dobrze oznaczonych tras, no i te widoki.Szczególnie przyjemnie jedzie się wzdłuż wybrzeża wyspy, które zmienia się wraz z pokonywanymi kilometrami. Południowy-zachód to piaszczyste plaże i wydmy,zaś północ wyspy to skaliste wybrzeże, klify i urwiska. Pejzaż wzbogacają jeszcze liczne wrzosowiska, charakterystyczne wiatraki i te barwne, spokojne miasteczka. A ta odmienność tak blisko!


No więc ruszamy i pierwszy przystanek...kamieniste wybrzeże wyspy, gdzieś w okolicach Arsdale

Tuż za Arsdlale w Hullehavn, obok latarni morskiej znajduje się naturalna skalista plaża z trampoliną do skakania. Na początku jest także mała piaszczysta plaża, oraz camping.



Jadąc dalej w kierunku północnym docieramy do kolorowego miasteczka Svaneke.Tu robimy przystanek, aby zasmakować pysznych bornholmskich lodów.Te najlepsze są podobno w Gudhjem. Nam się troszkę pomyliło, ...a zresztą nie ma co odwlekać przyjemności:)




W Gudhjem wita nas deszcz, więc zamiast lodów chronimy się w sympatycznej knajpce na wzgórzu -  na piwko.



Do domu wracamy skracając sobie drogę, przez wnętrze wyspy.
Tu można było poczuć typowo polski wiejski krajobraz.

Kolejny dzień zaczynamy od plażowania. Plaża w Dueodde uznawana jest za jedną z najpiękniejszych plaż Europy. Plaża ciągnie się kilometrami, a dodatkową atrakcją jest latarnia morska Dueodde Fyr. Fantastyczne miejsce:cudownie miałki piach pod stopami, wydmy i tyle wolnej przestrzeni(nie ma tego tłumu co na zaludnionych polskich plażach).

Jednak czas goni, nie można zbyt długo leniuchować, bo chcemy dotrzeć do stolicy wyspy Ronne.


Dla mnie nowością i czymś szczególnie niesamowitym są rozsiane po wyspie przydomowe samoobsługowe budki, gdzie gospodarze wystawiają swoje płody na sprzedaż.
Odbywa się to na zasadzie:wrzuć pieniążek do skrzyneczki, weź i możesz jechać dalej. Żadnej obsługi,tylko zaufanie! Można było zakupić m.in kartofle, cebulę, jagody, czy domowe przetwory.Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?
I jesteśmy w Ronne.W okolicach Vimmelskaftet znajduje się najstarsza zabytkowa zabudowa miasta. Fasady malowniczych, żółtych  domków zdobią kolorowe kwiaty.

Podążając dalej zachodnim wybrzeżem w kierunku Hasle, w miejscowości Muleby wjeżdżamy w las by odnaleźć trzy kolorowe jeziorka:Szmaragdowe, Rubinowe i Szafirowe.


Po dotarciu do Hasle, od razu obieramy kurs na jedną z kilku znajdujących się tu wędzarni. Być tu i nie spróbować specjału kuchni bornholmskiej, to tak jak nie spróbować pizzy we Włoszech;) Więc mimo,że za śledziami nie przepadam zamawiam Sol over Gudhjem, czyli wędzonego śledzia podanego z ciemnym razowym pieczywem, cebulką, rzodkiewką i żółtkiem.Hmmm to było naprawdę smaczne! Kto ma większy budżet może sobie skorzystać z rybnego bufetu, który oferuje wiele wędzarni.My na taką porcyjkę śledzika wydałyśmy ok.30 czy 40 zł:(

Niedaleko portu znajduje się ciekawe kąpielisko. Z wyniesionej w górę schodkowej platformy można poskakać do wody,lub po prostu popływać...z meduzami.


Kolejnego dnia obieramy kurs na północ wyspy. Po drodze mijamy miasteczko Akirkeby, gdzie zwiedzamy kościół św.Jana Chrzciciela. A potem przez lasy Ro Plantage docieramy znów do wschodniego wybrzeża.





Po dojechaniu do wschodniego wybrzeża trafiamy na punkt widokowy Helligdomsklipperne.Jest to największy na Bornholmie kompleks klifów, znajdujący się na trasie pomiędy Gudhjem a Allinge.

Po dojechaniu do miasteczek Allinge - Sandvin ruszamy moim zdaniem na najbardziej atrakcyjną trasę całego Bornholmu. To właśnie tu, tuż przed Hammeren studiując mapę, czy przewodnik słyszę polskie Dzień Dobry od przejeżdżających rowerzystów, których spotykamy poźniej już u celu(przy ruinach zamku).






Tuż przed tą bramą zostawiamy nasze rowery by ruszyć na pieszą wędrówkę po Hammeren, pięknym widokowo najdalej na północ wysuniętym skrawku lądu wdzierającego się do morza.Dlaczego tu podobało mi się najbardziej? Bo spacer z owcami, wśród wrzosowisk i  skał o które rozbryzgają się morskie fale to naprawdę niesamowita frajda! Dochodzimy do ruin kaplicy Salomona, latarni morskiej,oraz dawnego kamieniołomu, który po zalaniu wodą tworzy teraz akwen z trzema jeziorami.
Gwoździem wędrówki po Hammeren, a zarazem ostatnim punktem spaceru są ruiny zamku Hammershus.








Po tak niesamowitych wrażeniach możemy już wracać prosto do Nexo.









EPILOG: 

Jak wspomniałam na początku Bornholm rowerowym rajem, a i owszem jest.Dopóty, dopóki rowerowy raj nie zmieni się w rowerowe piekło:)
Pedałuje się przyjemnie, jednak w momencie gdy twoja bateria pada, a Ty musisz użyć podwójnej siły do prowadzenia tego elektrycznego klocka, dostrzegasz, że Bornholm płaski nie jest! Jest tu sporo tras wiodących po terenie pagórkowatym i pokonywanie ich na najwyższym biegu jest naprawdę fajne. Staje się mniej fajne, gdy to elektryczne wspomaganie przestaje działać:(

Dla wyjaśnienia nie krytykuję tu rowerów elektrycznych, na których spokojnie dało się zrobić ok.70 km dziennie. Jednak moja koleżanka nie miała tego przywileju:) Aby raz dojechać przed nocą do  Nexo, musiałam się z nią zamienić i wtedy mogłam zaznać, że łatwo nie jest. A przywołując na myśl zuchwały plan, że pokonamy jednego dnia ok.105 km, trasą wokół Bornholmu lekko się zaśmiewam .Ne da się? Oczywiście, że się da! Ale trzeba by było mieć klapki na oczach, aby nie robić żadnych przystanków, mknąć przed siebie i omijać wszelkie atrakcje. Zresztą, gdybym miała swój rower, nie miałabym szansy  zabrać się z nowopoznanymi na zamku kolegami, autem do Wawy:)!







Brak komentarzy :

Prześlij komentarz