poniedziałek, 21 marca 2016

Zakopane


Zakopane - wszystkim znane...jednak wśród przyjaciół ktoś się uchował, kto tatrzańskimi szlakami nie wędrował...  ja w zeszłym roku wędrowałam, ale okazji szusować nie miałam..Tak więc długo się nie zastanawiamy - stęsknieni za nartami na weekend do stolicy Tatr ruszamy. Jest typowo turystycznie: Krupówki, karczmy, góralskie kapele, folkloru nie brakuje,  śniegu tylko niewiele:(


Zakopane wita nas deszczem, jednak już wieczorem deszcz zamienia się w śnieg. Jest szansa, że po dwuletniej przerwie znów choć jeden dzień pośmigam na nartach. Udaje się -  następnego dnia pogoda dopisuje, więc ruszamy na polanę Szymoszkową i wykupujemy całodzienny karnet zjazdowy.


Wieczorem oczywiście uzupełniamy stracone kalorie. Położona lekko na uboczu restauracja  Bąkowo Zohylina, przyciąga przede wszystkim tradycyjnym, drewnianym wnętrzem, które po brzegi wypełnione jest przedmiotami nawiązującymi do góralskiego folkloru. Na ścianach poroża i skóry zwierząt, tradycyjne góralskie stroje, stare fotografie górali i drewniane narty,  zaś na stół wjeżdża zupka podana w podgrzewanym kociołku. Do tego jeszcze przygrywa góralska kapela...co prawda za złotówkę do rachunku od osoby, ale mimo wszystko warto! Miejsce widać, dosyć wypromowane w Zakopanem, bo większość sali zajmują grupy wycieczkowe nie tylko polskie. Ale warto zajrzeć do tego ukrytego za świerkami, z dala od ulicy zakątka.


Kolejnego dnia żywimy się nieco skromniej... Co tam, że od rana pada, wycieczka nad Morskie Oko musi być. Kupujemy kolorowe worki przeciwdesczowe i  maszerujemy 9 km, by ogrzać się w schronisku nad Morskim Okiem. Po zupce i szarlotce  można wracać, jeszcze tylko sprawdzamy grubość pokrywy lodowej tatrzańskiego stawu...
      


Ostatni dzień pogoda wyśmienita, w końcu wymodlona w kaplicy w Jaszczórówce:) Wjeżdżamy kolejką na Kasprowy Wierch, która w tym roku obchodzi swoje 80-lecie! Na górze dmucha niemiłosiernie, ale dla takich widoków warto wydać 65 zł..Po znanej najwyżej położonej sieciówkowej pizzerii nie ma już śladu, natomiast jest lokal PKL, gdzie ceny piwa są iście wysokie. Ale w końcu jesteśmy na wysokościach, a dokładnie na wysokości 1987 m n.p.m.


A na pożegnanie obiad w góralskim stylu, jednak tym razem w mniej sztampowym wydaniu. Owszem w lokalu również jest wiele przedmiotów nawiązujących do góralskiej tradycji, przede wszystkim jednak dominują zbiory jak u babci ze strychu. Bo to właśnie babcia gra tu pierwsze skrzypce... jak informuje tablica przed wejściem do lokalu: Rysiek zaprasza, ale babcia jest tu szefem". Wspomnianej babci zobaczyć nam nie dane, zapewne rządzi w kuchni, natomiast królem sali  jest zięć Ryszard. To on sprawnie krząta się między stolikami:przyjmuje zamówienia i podaje dania turystom. Porcje są solidne, a ceny przyzwoite. Jadłodajnia znacznie odbiega od karczm, których pełno na Krupówkach. Nie uświadczymy tu góralskiej kapeli, bo Rysiek jest fanem bluesa. Ma także smykałkę do matematyki, rachunku nie podaje, wszystkie pozycje podlicza w mig, przy stoliku.
Lokal położony przy pensjonacie Marzanna; polecam nie tylko narciarzom wracającym z Nosala, który jest po drugiej stronie ulicy.

Najedzeni możemy wracać do domu, po drodze jeszcze tylko przystanek na małą  przekąskę:)



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz